11.02.2006 :: 19:32
Mam psa. Najprawdziwszego na świecie psa. Nie wiem jeszcze, jak go nazwę. Dziś wieczorem coś się z rodzicami wymyśli. Ale mam psa. Przyjaciela. Na dobre i złe. W końcu. Narazie wytarłam trzy razy piękne siuśki i wyrzuciłam dwa razy (o matko!) kupkę :/. Ale mimo wszystko się trzymam. W końcu mam najprawdziwszego psa, muszę. Już go kocham. Już kocham jego małe oczka, piękny, mokry nosek i cudowne łapki. Całego go kocham. Niedługo dojdą jakieś zdjęcia. Już jest zapchany aparat, trzeba tylko teraz na kompa przerzucić i dalej pstrykać. Rety, jak ja go kocham! Mam nadzieję, że to coś zmieni. Znaczy pies, nowe obowiązki, w ogóle zmiana. Że będzie lepiej. Że cel rozdziców zostanie zrealizowany. Z tym, że tu nie chodzi o to, żebym się odizolowała od pewnej części dotychczasowego życia. Tu chodzi o to, żebym nauczyła się z tą pewną częścią żyć. Żeby mi to nie sprawiało bólu. I naprawdę nie trzeba mi za każdym razem zabierać telefonu i sprawdzać, co zapisano. Wystarczy mi zaufać. Bo ja najlepiej wiem, jak sama sobie mam pomóc. A jak mam jakiś problem, z którym sobie nie radzę, idę do ludzi dla mnie życzliwych. I tyle, w odpowiedzi do ostatnich komentarzy. A teraz idę do mojego kochania =>. Wyspało się, i biega jak szalone, trzeba się zająć...