31.01.2006 :: 15:39
Ogólnie humor mam spieprzony na maksa. Tym oto radosnym początkiem pociągnę za sobą całą masę pozytywnych myśli. Dzień w szkole, jak napisałam na blogu koleżanki, był do dupy. Do dupy, do dupy i jeszcze raz do dupy. I nawet nie wiem, czy to z mojej winy, czy nie. Szczerze mówiąc mam to w dupie. Nienawidzę mieć takiego humoru. No po prostu nienawidzę. Czy to naprawdę moja wina, że taka jestem? Czy powinnam mieć za to wyrzuty sumienia? Czy może powinnam coś z tym zrobić? Wiecie, takie dni mnie skłaniają... Coraz częściej mam wszystkiego dosyć. Ten wiek jest okropny. Ten czas. Nie cierpię tego. Jedynym miejscem, gdzie mogę powiedzieć wszystko, jest blog. Czy to moja wina, że jestem aż tak zamknięta? Że to wszystko układa się tak, a nie inaczej? Chciałabym to wszystko jakoś zakończyć... Rety, było tak dobrze, byłam taka szczęśliwa, taka stęskniona. Czemu za każdym razem gdy wchodzę do szkoły zmieniam się nie do poznania? Jaka cholerna siła rządzi tym, jaka jestem? Nie mam kompletnie władzy nad sobą. Teraz to zauważam. Nie potrafię kontrolować sama siebie. Coraz częściej wybucham, coraz częściej mam pretensje do ludzi za nic. Coraz częściej zmieniam się sama w sobie, i nie potrafię tego zahamować. Czuję się samotnie. I nawet wypłakać się nie mogę. Kiedy rodziców nie było w domu mogłam włączyć głośno muzykę, mogłam krzyczeć w niebogłosy, mogłam się jakoś wyładować, mogłam płakać, i płakać, i płakać, i nic nie mogło mi przeszkodzić. Mogłam czuć co chciałam, mogłam być jaka chciałam. A teraz czuję, że coraz częściej zamykam się w sobie, kompletnie nie potrafię dopuścić do siebie ludzi, którzy chcą dla mnie jak najlepiej. Nie potrafię wyrażać swoich uczuć, nie umiem żyć normalnie. Czuję się jak jakiś cholerny ufok. Czuję, że ludzie mnie nie akceptują. Może to śmiesznie brzmi, ale kompletnie nie mam wiary w siebie. Kompletnie. I nieważne ile osób powie mi, że tak nie jest. Po prostu czuję się izolowana. To jest głupie, wiem. W końcu mam tylu przyjaciół, z tyloma ludźmi żartuję, śmieję się. Tylko czemu zawsze jak patrzę na tych ludzi nie widzę ich uśmiechniętych twarzy, tylko maski, które zakładają po to, żeby....właśnie, po co? Czuję się chora od środka. Tak kompletnie chora, tak bardzo przepełniona uczuciami, różnymi emocjami... To wszystko niedługo eksploduje. I czuję, że pójdę nie tą drogą, którą powinnam pójść. PS. Wczorajszy poniedziałek był [póki co] najpiękniejszym dniem w tym nowym [bo 2006 :P] roku.